Jadąc do Etiopii, w końcu jednego z afrykańskich krajów, spodziewaliśmy się spotkać żyrafy, słonie, bawoły, lwy i inne tego typu sympatyczne zwierzaki, ba jako fani natury wręcz tego oczekiwaliśmy. Po wizycie w sąsiedniej Kenii nasze oczekiwania względem spotkanych zwierząt były co najmniej wysokie. Dlatego nasze zdziwienie było ogromne kiedy po tygodniowym pobycie na południu spotkaliśmy mnóstwo kóz i owiec, krów też nie brakowało. Fakt, że zwierząt całe mnóstwo, ale nie koniecznie o takie nam chodziło. Od czasu do czasu przeleciał obok jakiś kolorowy ptaszek. Przez cały pobyt na południu nie zobaczyliśmy żadnej żyrafy, ani jednego słonia w buszu, nie mówiąc już o lwach czy bawołach. W Parku Narodowym natknęliśmy się na stado zebr, kilka hipopotamów i krokodyli. Nie zbyt imponujący wynik jak na Afrykę.
Na północy sytuacja nie wyglądała lepiej, chociaż tutaj udało się zobaczyć kilka wielbłądów. Pawiany rozsiadały się przy głównych ulicach, a od czasu do czasu widać było sępy, które zjadały padlinę. Byliśmy rozczarowani.
Okazało się, że ciekawe zwierzęta na północy były dopiero w Górach Siemen. Tam widzieliśmy całe stada gelad, wspaniałego gatunku pawianów, były też koziorożce abisyńskie, endemiczny gatunek, żyjący wysoko w górach. My spotkaliśmy całe stado dopiero na wysokości 4 000 m n.p.m. Etiopia ma mnóstwo wspaniałych ptaków i tyle.
Dlaczego nie ma na tym terenie tak typowej dla Afryki Wielkiej Piątki? Odpowiedź jest bardzo prosta i bardzo smutna. Wszystkie zwierzęta zostały wybite przez lokalnych mieszkańców. W Etiopii prawie każdy ma broń, głównie kałasznikowy, nie ma, a przynajmniej do niedawna nie było, żadnego prawa chroniącego zwierzęta. Teraz są parki, jest jakaś ochrona, jednak zanim coś się zmieni upłynie wiele wody w rzece.