Najpierw dowiedzieliśmy się o tej dzielnicy od napotkanych turystów, potem z przewodnika, aż wreszcie zobaczyliśmy ją z jednego z najwyższych piętrer jednej z Petronas Towers. Leży ona jedną stację metra od wież, ponieważ jednak Kuala Lumpur jest miastem na typowo azjatycką modłę, dlatego w żaden sposób nie można się tam dostać pieszo. Kampong Baru odcięte jest od ścisłego centrum potężną, kilku pasmową autostradą i dość wysokim murem. Nie ma szans na piesze wędrówki. Dostać się tam można taksówką lub właśnie metrem.
My pojechaliśmy metrem. Kampung Baru to po malezyjsku oznacza ‘ Nowa Wieś.’ I tak się czuliśmy kiedy spacerowaliśmy wąskimi uliczkami. Cisza i spokój, jaki tu zastaliśmy zaskoczył nas bardzo, do tego kury biegając po ulicach, mnóstwo ogrodów, małe jednorodzinne domki, kilka meczetów i mnóstwo motorków. Domki te są tradycyjne, drewniane, bardzo kolorowe, lub te mniej zadbane, szare i brudne, nie zakłóca to jednak magicznej atmosfery. Z ulic tego miejsca widać wspaniałe, szklane, pnące się dumnie do nieba, potężne budowle, które wyszły spod rąk najwybitniejszych architektów i budowniczych. W Baru tym czasem życie płynie wolno i leniwie. Dzieci idą do szkoły, z meczetów dobiega nawoływanie do modlitwy, na ulicach można kupić fantastyczne, soczyste owoce, które jednak należy umyć przed zjedzeniem, w miejscowych warungach- jadłodajniach- toczą się głośne rozmowy i od czasu do czasu wybuchają śmiechy.
Mówiono nam, że warto tu przyjechać po to, by poznać prawdziwe życie mieszkańców, by przyjrzeć się jak wygląda dzień powszedni, warto pochodzić bez żadnej mapy po uliczkach i poczuć tę unikalną, w tym mieście, atmosferę, a później usiąść w jednym z warungów i zjeść lokalne danie. I rzeczywiście warto, jest to wspaniałe miejsce, gdzie można odpocząć od zgiełku wielkiego miasta.