Z Agats na lotnisko znajdujące się na wyspie Ewer trzeba płynąć pół godziny motorówką. Dzień był pochmurny, woda koloru kawy z mlekiem, więc wszystko przedstawiało się dość ponuro. Do tego było nam też smutno, że kończy się coś, co było chyba najdłużej wyczekiwane i najdokładniej przygotowywane. Z drugiej strony byliśmy zadowoleni, że udało nam się zebrać tyle materiałów, zrobić mnóstwo unikatowych zdjęć i nakręcić godziny filmów. Był to naprawdę bardzo dobrze wykorzystany czas. Nie liczyliśmy oczywiście setek ukąszeń komarów, pchieł, wszy, pająków i innych stworzeń, setek pijawek z ogromną rozkoszą wbijających się w nasze ciała i pozostawiających po sobie kolejne setki krwawych ranek, obtarć, ran i innych ubytków. Perspektywa prysznica, łóżka i własnego, zamkniętego pokoju bez dziesiątek obserwatorów, była również
kusząca. Wracaliśmy do cywilizacji. Trochę z żalem, trochę z radością.
Rozmyślania i podsumowywania ostatnich tygodni przerwał nam przewodnik, który kazał wysiadać. Wygramoliliśmy się z motorówki spod plecaków, paczek i paczuszek, które mieliśmy na kolanach. Noga postawiona na gruncie…. zapadła się po kolana. A jednak 🙂 , jednak jeszcze Papui nie opuściliśmy.
Umorusani dotarliśmy do hali odpraw. Był to jeden budynek zbity z desek, pomalowany na różne kolory. Dookoła był plac budowy a rozkopany teren raczej odstraszał niż zachęcał do lądowania. Dzieci z pobliskich domów bawiły się w błocie na tym placu.
Malutka misyjna awionetka zabierająca 7 osób wylądowała na 100 metrach asfaltowego pasa dobry kilometr od nas. Podjechał bus lotniskowy, który tutaj okazał się być jedną ze stojących nieopodal wywrotek i ruszyliśmy.
Wchodząc do samolociku obiecaliśmy sobie solennie, że na tej wyprawie nie będzie już więcej błota, bagien, spania na deskach, insektów czy węży. Obiecaliśmy sobie jako taką cywilizację, dostęp do łazienki i jakiegoś materaca na noc. Obiecaliśmy i w tej naszej obietnicy wytrwaliśmy………. niecały miesiąc. Zapraszamy na kolejne posty.