Kiedy przypłynęliśmy do wioski Omanesep nad Zatoką Flamingów w long house trwała właśnie uroczystość. Było bardzo podniośle i majestatycznie. Na środku pomieszczenia siedziało trzech mężczyzn,potem dowiedzieliśmy się, że byli to najważniejsi mężczyźni w wiosce, Rada Starszych. Dookoła nich skupieni byli inni. Wszyscy siedzieli na podłodze, zawodzili i wsłuchiwali się w rytmy, które wybijane były na przepięknych, bogato rzeźbionych bębnach tifa..
W ten sposób Asmaci składali hołd swoim zmarłym przodkom. Zgodnie z rytmem wybijanym na bębnach wypowiadali jakieś słowa, niektórzy nawet płakali. Robili to pojedynczo, każdy po kolei. Wydawali się być pogrążeni niezmiernie we własnym smutku i żalu. Byli wyciszeni i skupieni.
Później dowiedzieliśmy się, że w ten sposób wspominali swoich zmarłych, prosili ich o wsparcie i opiekę. Każdy z nich wypowiadał takie słowa, które przychodziły w danym momencie do głowy, słowa hołdujące praojcom. Przy okazji wywoływali też dobre duchy z dżungli i prosili je, aby trzymały pieczę nad budową ich nowego long house.
Atmosfera udzieliła się i nam, do tego świadomość, że mamy możliwość brać udział w takich rytuałach, autentycznych i naturalnych, spowodowała, że i my poczuliśmy ducha tej uroczystości, wczuliśmy się w nią. Nagrywaliśmy i fotografowaliśmy wszystko, oczywiście za uprzednią zgodą Rady Starszych. Czuliśmy się nie tylko, jak w innym świecie, gdzie faktycznie byliśmy, ale jak w innym wymiarze, w innej czasoprzestrzeni. Wrażenia Nie-Do-Opisania.
Mogliśmy siedzieć i przyglądać się rytuałom, mogliśmy nagrywać, ja, jako kobieta, również mogłam brać w tym udział, co było czymś bardzo wyjątkowym i wyróżniajacycm dla mnie. Mogliśmy dużo, ale nie mogliśmy jednego: dotknąć żadnego tifa. Dlaczego? Otóż jest to bardzo osobisty przedmiot, rzecz, którą może dotykać tylko sam posiadacz. Bęben taki zakończony jest skórą jaszczurki, przyklejoną do drewna mieszanką żywicy i krwi właściciela. Związek więc jest bezsprzeczny.