Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie poszli w miejsca odludne. Tak było i tym razem. Mocno rozczarowani wczorajszą wizytą we wioskach postanowiliśmy dzisiaj sami pozwiedzać okolicę.
Planowaliśmy wyprawę do Cat Cat, kolejnej z wiosek etnicznych. Aby się tam dostać musieliśmy iść przez Sa Pa, miasto, które jest praktycznie całe w budowie. Powstaje tu hotel na hotelu, od pięcio do dwu gwiazdkowych, mnóstwo restauracji i co za tym idzie dźwig na dźwigu i betoniarka na betoniarce. Przeszliśmy to miasto i po 3 km trekkingu doszliśmy do Cat Cat. Droga prowadziła cały czas w dół, więc szło się łatwo i przyjemnie. Zapłaciliśmy za wstęp do wioski, dostaliśmy mapę w rękę i poszliśmy….tam gdzie granice mapy nie sięgają.
Bogactwo natury, wspaniałe zwierzęta, kwiaty i drzewa, do tego cisza i spokój. Raj na ziemi. Droga najpierw była całkiem szeroka, potem węższa, ale nadal wyłożona kamieniami, potem już bez kamieni, ale nadal jeszcze nadająca się do przejścia, potem nie było już nikogo tylko my i natura..
Po drodze mijali nas miejscowi z wielkimi koszami pełnymi jakiś liści i gałęzi. Cisza, spokój natura, miejscowi i my. My i strumyk, który należało przejść w bród.
Szkoda i żal, że tak dzikie tereny, naprawdę wspaniałe otoczone są już cywilizacją i szkoda, że ogromne buldożery zbliżają się tutaj już w zabójczym tempie. Trochę jak w Avatarze. Pieniądz robi swoje. Tylko gdzie w tym wszystkim natura?
Reblogged this on Świat oczami Dos Gringos.
PolubieniePolubienie